05 stycznia 2013

Rozdział 1

- Niech przyniesie pani jeszcze jedną...
Światło.
- W ramię?
             Biel.
- Następną! Szybciej...
                    Ciemność

                                                                       ......... 

- Proszę otworzyć oczy! Tak, bardzo dobrze... Budzimy się, budzimy... Ile palców pani widzi? Otwieramy oczka, otwieramy! O...! Uwaga...!
Wisząc na krawędzi łóżka, próbowała zwrócić całą zawartość żołądka. Nie było to trudne, bo też nie było tego za wiele. Gdy skończyła, poczuła o wiele lepiej mimo że,wszystko wokół nadal było rozmazane. Bolały ją oczy. Nie mogła wytrzymać paru sekund, aby po otworzeniu nie zamknąć ich ponownie. Intensywne światło i otaczająca biel raniły. Nie chciała otwierać oczu... Ale kobieta stojąca nad nią, stale ją do tego zachęcała. Jej głos też przeszkadzał... Za głośno, mówi za głośno... Wszystko się kręci. Znowu ma mdłości. Gwałtownie wychyliła się zza białej pościeli, ale nie ma już nic w żołądku. Zamyka oczy. Robi się coraz lepiej... Głos nie drażni, a biel już aż tak nie parzy... Widzi coraz lepiej.
Ma mętlik w głowie, ale zaczyna już jakoś powoli myśleć.Bodźce z otoczenia nie ranią zmysłów, ale ma problem z przetworzenie ich na informacje. Ciężko jej się myśli...Ale jest coraz lepiej, coraz lepiej... Próbuje się podnieść. Zamyka i otwiera oczy. Coraz lepiej... Głęboki wdech, powolny wydech... Jest dobrze. 
Myśli biegną tak powoli...Ale widzi i zaczyna już rozpoznawać, wyławiać konkretne kształty z tego morza bieli. Łóżko, pościel, szafka obok, lampy. Dużo lamp na suficie, częściowo przysłoniętych przez tęgo kobietę stojącą nad nią. Do rąk wbite igły,połączone z rurkami... Rurki połączone z kroplówką... Za kroplówką łóżka... Też białe. A w nich leżą ludzie. Szpital. Chyba jest w szpitalu... A ta kobieta. to pewnie pielęgniarka. Szpital... Skoro jest w szpitalu, to musiała mieć wypadek... Wypadek...? Wypadek!?
Gwałtowny wdech, sprawił że zaczęła się dusić i kaszleć. Pod ramieniem poczuła dłoń pielęgniarki, która pomagała jej się podnieść.
Wypadek, wypadek...Co się stało? Co z ...? Z kim...? Ktoś jeszcze tam był? Tam... Gdzie tam...? No i kiedy?
Z rozmyślań wyrwał ją głos pielęgniarki. Popatrzyła na jej uśmiechniętą twarz. Chciała powiedzieć żeby powtórzyła, ale gdy tylko otworzyła usta, gardło zapłonęło żywym ogniem. Z ulgą chwyciła szklankę, podawaną przez pielęgniarkę.Krztusząc się, wypiła całą zawartość naczynia. Dopiero teraz poczuła, jaka jest głodna. Z wdzięcznością przyjęła miskę od kobiety w białym fartuchu, która zdawała się czytać jej w myślach. Mimo mało apetycznego wyglądu zawartości miski, zjadła wszystko co w niej było. Chcąc odłożyć naczynie, podniosła wzrok i dopiero teraz zauważyła, że pielęgniarki nie ma w pokoju. Upewniając się, że oprócz nieprzytomnych kobiet leżących w łóżkach i jej samej, nie ma nikogo w pomieszczeniu, odłożyła miskę na szafkę. Rozejrzała się ponownie.
Po jej lewej, stały dwa łóżka, po prawej- jedno. W każdym z nich kobieta, mniej- więcej w jej wieku. Przy łóżkach taki sam zestaw, jaki widziała obok siebie- metalowa, biała szafka i kroplówka. Na wprost zamknięte drzwi i szerokie lustra po obu stronach. W pokoju nie było okien. Ściany, sufit, podłoga- wszystko było białe. Tylko twarze i ręce, wstające z białych pościeli, wyróżniały się spośród otaczającego ją morza jasności. 
Ostrożnie obróciła się na łóżku, stawiając nagie stopy na zimnych kafelkach. Przez parę długich sekund, przygotowywała się do stanięcia o własnych siłach. Miała duże wątpliwości co do tego, czy nogi się pod nią nie ugną. Wstała. Nie mogąc odzyskać równowagi, chwyciła się stojaka, na którym wisiała kroplówka. Opierając na nim swój ciężar, szła, kierując się ku drzwiom. Nie doszła na wysokość końca łóżka, gdy usłyszała kroki. Podniosła oczy. W drzwiach stał lekarz. Biały, długi fartuch prawie że wisiał na ramionach chudego, wysokiego mężczyzny  w średnim wieku.Twarz lekarza wykrzywiona była grymasem, mającym przypominać serdeczny uśmiech.
Widząc że mężczyzna mierzy ją wzrokiem, przepełnionym zdumieniem, cofnęła się i usiadła na łóżku.
-Dzień dobry. Jak się pani czuje?Nie jest pani słabo?- mówił to z wypracowanym, "fachowym" uśmiechem, bez krzty ciepła i troski, który pielęgnował przez lata pracy z pacjentami. Mimo tego opanowania, czuć było irytacje i zdenerwowanie. Musiał robić coś bardzo ważnego, gdy dowiedział się o jej przebudzeniu, bo dało się wyczuć, że przyjście tutaj nie było w jego planach i jest z tego powodu bardzo niezadowolony. Czekał na odpowiedź z irytacją, przebijającą się przez maskę dobroduszności. Dziewczyna poczuła ukłucie niepokoju i obrzydzenia.
-Mam lekkie mdłości i kręci mi się trochę w głowie.-skłamała. A lekarz wydawał się o tym wiedzieć.
- I w takim stanie próbowała pani się przejść? Bardzo niemądrze... 
-Jestem spragniona. Chciałam poprosić o szklankę wody- odparowała szybko.Mężczyzna wiedział że nie mówi prawdy, ale nie mogąc tego udowodnić, uśmiechnął się szerzej i zmienił temat rozmowy. 
- Jeśli pani stan przypadkiem uległby w najbliższym czasie polepszeniu, to pragnąłbym powiadomić, że jest pani zaproszona na spotkanie...
-Co? Jakie spotkanie?
-Spotkanie Ocalałych.-w tym momencie uśmiech zszedł mu z twarzy.
Widząc, że dziewczyna jest nieobecna duchem, założył parę okularów, którą dotychczas miał w kieszeni i zaczął przeglądać kartę pacjenta, zawieszoną na oparciu łóżka, czekając aż ona oswoi się z informacjami, które jej przyniósł. 
Przez cały czas patrzyła na lekarza, lub może raczej miała wzrok skierowany w jego stronę, bo na pewno go nie dostrzegała. Całe jej skupienie, wszystkie wysiłki miały na celu, zapełnienie luk w jej pamięci. 
Ocaleni? Jacy ocaleni? Ocaleni z czego? Próbowała przypomnieć sobie cokolwiek. Miejsce, czas, imiona, twarze. Nic. 
Wiedziała że leży na łóżku. Wiedziała też, kiedy zaczęła się II wojna światowa, jak przebiega proces fotosyntezy i jak brzmi I prawo Newtona. Pamiętała to ze szkoły. Ale konkretnie, jaka to szkoła była, jak się nazywała- nie pamiętała. Kiedy ją skończyła? Gdzie mieszkała? Jak ma na imię? 
Dopiero teraz doszło do niej to, że nie wie nic, co dotyczyłoby jej przeszłości. Ta sytuacja ją przerażała. .      Kim jest, czy ktoś się o nią teraz martwi? Nic. Całe jej życie... Zero.
Oprzytomniała na dźwięk chrząknięcia. Widać, jej osoba zajęła już zbyt wiele czasu panu doktorowi.
- Jak wcześniej zacząłem, jest pani zaproszona na spotkanie. Odbędzie się ono,  za około godzinę. Jeśli poczuje się pani lepiej, będzie mogła pani pójść. Przed rozpoczęciem, przyjdzie tu pielęgniarka i pomoże...
-Z czego ocalałych?
- Słucham?
- Spotkanie Ocalałych. Z jakiej katastrofy?- dociekała. Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Powoli zdjął okulary i ostrożnie włożył je do kieszeni, z której poprzednio je wyjął.
-Od tego jest spotkanie. Wszystkiego dowie się pani za godzinę.- pożegnał się skinieniem głowy i dość pospiesznie skierował się w stronę drzwi.
- A. I zaraz przyślę kogoś ze środkami, które pomogą pani, na jej dolegliwości. Oczywiście jeśli nadal nie przeszły...
- Tak. Poproszę..-  powiedziała, nie patrząc się w jego stronę. Wyszedł.
Dlaczego poprosiła o leki? Nic nie bolało. Czuła się bardzo dobrze. Więc co?Jakieś przeczucie. Po prostu to zrobiła. Dlaczego? Na złość lekarzowi? Może... W głębi duszy czuła ulgę, że skłamała. Coś jej mówiło, że to był dobry ruch. Ale o tym, będzie mogła się przekonać dopiero później. 
Teraz trzeba się zająć zgubą, tą wielką luką w jej pamięci. Ukryła twarz w dłoniach, jakby to miało jej w czymś pomóc. 
Jak można nie pamiętać takich rzeczy? Człowiek żyje przez tyle lat... No właśnie, ile? Nic nie pamiętać. Nic z czasów, przed białym pokojem. 
W miarę upływu czasu, coraz mniej wysiłku wkładała w próby odnalezienia fragmentów jej pamięci, a coraz więcej w walkę z narastającym uczuciem rezygnacji i strachu.
Szczęśliwie przerwała to swoim wejściem pielęgniarka. Była to kobieta starsza, tyczkowata, z mało przyjaznym stosunkiem do bliźnich, czego nawet nie próbowała ukryć. To  na pewno nie była ta sama pielęgniarka, która była przy jej przebudzeniu. 
Kobieta szybko weszła, postawiła tacę z lekami na szafce i stanęła przy nim, czekając, aż pacjentka przyjmie środki.
Wzięła pigułkę do ręki i włożyła ją do buzi. Pielęgniarka, nie marnując ani sekundy, chwyciła tacę i wyszła.
Dziewczyna, wpatrując się w lustra, odczekała minutę, po czym wypluła tabletkę i schowała ją w poszewce od poduszki. 
Położyła się na łóżku. Starając się o niczym nie myśleć, próbowała dotrwać do momentu, w którym przyjdzie po nią pielęgniarka, aby zabrać ją na spotkanie. Wpatrując się w lampy, zadawała sobie pytania, które powtarzała cały czas, jak modlitwę. Jak się nazywa? Gdzie mieszkała? Kim jest?
Stosunkowo spokojna i odprężona, czekała już tak pół godziny, gdy przyszła kolejna pielęgniarka. Bez pytań pomogła jej wstać i ubrać szlafrok oraz coś na nogi, po czym, służąc jej ramieniem, wyprowadziła ją z pokoju.       

Parę słów od autora ( leniwi mogą ominąć)

Zacznę nieśmiało od tego, że jest to mój pierwszy blog... Nie ogarniam nawet połowy z tego, co mówi do mnie Blogger... Ale mimo to- jest! O głupiej, nieprzemyślanej nazwie, z adresem, który całkowicie odbiega od tematów, jakie będę tutaj poruszać, mój pierwszy (i nie wykluczam że ostatni...) blog.
Nie zamierzam na nim zarabiać, olśnić Was jakąś ciekawą, zamieszczoną tu historyjką, czy wyrażać swoje zdanie, na temat otaczającej rzeczywistości. Powodem, założenia tego bloga jest to, iż pisanie ma być Moim Kreatywnym i Bardziej Pożytecznym Sposobem na Odreagowanie i Relaks, niż obserwowanie ściany, podczas słuchania muzyki i pochłaniania kolejnej paczki żelków. A że dodatkowo pragnę żyć w zgodzie i przyjaźni z Matką Naturą oraz oszczędzać miejsce na dysku, postanowiłam stworzyć bloga. 
Dlatego też z góry uprzedzam, że historia, którą będę tutaj opowiadać, nie będzie ani oryginalna, ani tym bardziej ambitna. Mimo to, jest dość duże prawdopodobieństwo, że i tak będzie ciekawsza niż "Zmierzch". 
Tak więc, po tym krótkim i szczerym wstępie, zapraszam do czytania...